Bez wątpienia, cały cywilizowany świat z nadzieją obserwował wydarzenia, które miały miejsce w Rosji w miniony weekend. Tzw. bunt Prigożyna i Grupa Wagnera, jak serial „Gra o tron”, na początku zaintrygował swoim fabułą i stworzył poważne napięcie, a w finale – rozczarował i wywołał dziesiątki pytań u widzów dotyczących adekwatności uczestników i twórców show. Jakkolwiek by to nie było, jedno jest oczywiste – sytuacja wojskowo-polityczna w Kremlu jest daleka od normalnego stanu rzeczy. Przez prawie dwa dni w Rosji nie było władzy. Moskiewska elita w panice uciekła, jedno z największych miast, Rostów nad Donem, zostało zdobyte bez walki, a obronę stolicy musiały podjąć nieliczne oddziały wojskowe i pracownicy komunalni z wywrotkami na śmieci.
I w tym momencie, gdy obserwatorzy z całego świata oczekiwali na rozpoczęcie walk o Moskwę, pojawił się samozwańczy prezydent Białorusi, Aleksander Łukaszenka, który ogłosił, że na prośbę kremlowskiego dyktatora, doszedł do porozumienia w sprawie rozwiązania konfliktu z właścicielem Grupy Wagnera.
„Moja pozycja jest taka: upadek Rosji oznaczałby to, że i my znaleźlibyśmy się pod gruzami i wszyscy byśmy zginęli – mówił Łukaszenka i dodał: „Komunikowali (z Prigożynem – red.) przez pierwsze 30 minut wyłącznie za pomocą przekleństw. Bluzgów było 10 razy więcej niż w normalnej rozmowie.”
On stwierdził, że nie należy w żadnym przypadku tworzyć z niego bohatera.
„Ani ze mnie, ani z Putina, ani z Prigożyna, ponieważ przegapiliśmy sytuację, a potem myśleliśmy, że sama się rozwiąże, a ona się nie rozwiązała. I starły się dwie osoby, które walczyły na froncie. W tym przypadku nie ma bohaterów – powiedział białoruski dyktator.
Bez wątpienia, bunt najemników, który nie miał finału, o którym marzyły miliony rozsądnych ludzi na całym świecie, kwestionuje siłę reżimu Władimira Putina. Żaden z wysokich rangą urzędników nie poparł publicznie buntu Prigożyna, ale warto zwrócić uwagę na dwuznaczne milczenie ze strony znacznej części siłowego bloku w Rosji. W minioną sobotę wielu nie wyraziło solidarności z Putinem, przede wszystkim szefowie siłowych struktur i służb specjalnych: Patruszew, Bortnikow, Naryszkin, Kołokolcew. To jasny sygnał, że władza Putina nie jest tak silna, jak przed wybuchem wojny w Ukrainie. Niewielu nawet wśród zwolenników Władimira Putina odważyłoby się twierdzić, że zamach stanu z 24 czerwca wzmocnił pozycję prezydenta Rosji.
Co więcej, podczas jednego z publicznych spotkań po „rozwiązaniu sytuacji”, Putin wypowiedział słowa, w które trudno jest uwierzyć. Wśród innych rzeczy, przyznał się do pełnego państwowego finansowania Grupy Wagnera, którą zachodnie rządy oficjalnie umieszczają na liście organizacji terrorystycznych. Na przykład, odpowiednią decyzję podjął parlament Francji w maju 2023 roku.
Zdaniem dyktatora Kremla, tylko w ciągu roku, od maja ubiegłego roku do maja 2023 roku, Prywatna Wojskowa Kompania „Wagner” otrzymała ponad 86 miliardów rubli z budżetu (1 miliard dolarów) na wynagrodzenia i dodatkowe płatności dla najemników, a także wypłaty odszkodowań dla rannych i poległych.
Ciekawostką jest, że już w 2019 roku Putin w swoim charakterystycznym stylu zaprzeczał jakiejkolwiek łączności państwa z terrorystycznymi działaniami najemników w Afryce.
„Jeśli chodzi o prywatne firmy ochroniarskie… to nie jest rosyjskie państwo – mówił szef reżimu kremlowskiego o statusie bojowników Wagnera, którzy zostali zabici w Syrii. Rosję faktycznie ogłoszono państwem-sponsorem terroryzmu, i zrobił to nie jakiś światowy lider, ale prezydent Federacji Rosyjskiej! I można by długo śmiać się lub złościćz się z perypetii oficjalnego Kremla, gdyby nie jeden fakt – każda minuta istnienia tego reżimu niesie tylko śmierć i cierpienie dla Ukrainy, a dla świata stanowi zagrożenie nowej wojny światowej.
Filip Wujek