24 marca Rosjanie przeprowadzili kolejny zmasowany atak rakietowy na Ukrainę. Celem ataków były obiekty infrastruktury cywilnej w różnych częściach państwa, od obwodu charkowskiego po obwód lwowski.
Wróg odpalił rakiety z bombowców strategicznych Tu-95MS. W tym celu w powietrze wzniesiono 14 samolotów. Rosja skierowała większość rakiet na zachód Ukrainy. Wróg celował w szczególności w obiekty energetyczne obwodu lwowskiego. Według Maksyma Kozyckiego, szefa lwowskiej OWA, do strefy odpowiedzialności Dowództwa Lotniczego „Zachód” wtargnęło 19 kierowanych rakiet oraz 7 wrogich bezzałogowych samolotów uderzeniowych.
Zgodnie z aktualnymi informacjami, ukraińska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła 8 rakiet i zniszczyły wszystkie 7 „Shahedów”. Część z nich – w obwodzie lwowskim. „Resztę – w innych obwodach” – napisał Kozycki.
Jeden z pocisków wystrzelonych przez armię rosyjską naruszył polską przestrzeń powietrzną. Wystartowały samoloty wojskowe Polski i NATO.
Obiekt wleciał w polską przestrzeń powietrzną na wysokości miejscowości Oserdów w woj. lubelskim i przebywał na terytorium naszego kraju przez 39 sekund. Przez cały czas obiekt był monitorowany przez polskie systemy radiolokacyjne.
W rezultacie rosyjska rakieta nie została zestrzelona; przelatywała wzdłuż granicy na południe i powróciła do Ukrainy, gdzie mogła dokonać ataku.
Sytuacja wzbudziła wiele hałasu w mediach i sieciach społecznościowych, co zmusiło oficjalną Warszawę do podjęcia reakcji. Minister obrony narodowej, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz zorganizował konferencję prasową w sprawie naruszenia przestrzeni powietrznej.
„Każda taka sytuacja jest indywidualnie rozpatrywana, ale gdyby jakakolwiek przesłanka świadczyła o tym, że ten obiekt zmierza w kierunku jakiegokolwiek celu zlokalizowanego na terytorium Rzeczpospolitej, oczywiście byłby zestrzelony” – dodał.
Pułkownik Jacek Goryszewski z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych poinformował, że rakieta była cały czas obserwowana. – Znaliśmy trajektorię, wiedzieliśmy, że opuści naszą przestrzeń, lecz próba zestrzelenia jej wiązałaby się z większym ryzykiem dla okolicznych mieszkańców.
„Rakieta waży ponad dwie tony, z czego 400 kilogramów stanowi ładunek bojowy. Po zestrzeleniu rakiety jej szczątki spadłyby na nasze terytorium” – mówił on.
Wygląda na to, że przedstawiciele zachodnich demokracji, którzy werbalnie wspierają Ukrainę „ile będzie potrzeba”, po prostu obserwowali przez radary, jak rosyjska rakieta swobodnie „spaceruje” po terytorium NATO i nic nie zrobili, aby zlikwidować zagrożenie. Co więcej, terytorium Polski było faktycznie wykorzystane do ataku na ukraińskie obiekty. Wygląda na to, że rosyjskie rakiety, które dotąd mogły swobodnie przelatywać przez terytorium satelitów Kremla – Białorusi, teraz mogą korzystać z przestrzeni powietrznej NATO do atakowania Ukrainy?
Analityk wojskowy Jarosław Wolski wyjaśnia, że oficjalna Warszawa nie zestrzeliwała rosyjskich rakiet, ponieważ „odłamki mogą kogoś zabić”.
To dość ironiczne wyjaśnienie, biorąc pod uwagę liczbę ofiar, jakie Ukraina już poniosła w ciągu ostatnich lat.
Interesujące jest, że w 2015 roku inny członek NATO – Turcja – zareagowała zupełnie inaczej na podobny incydent, zestrzeliwując rosyjski myśliwiec, który na chwilę wtargnął w przestrzeń powietrzną Ankary. W rezultacie? Jest oczywiste, że decyzja Warszawy o niezestrzelaniu rosyjskich rakiet wydaje się być czysto polityczna. To jasny sygnał, że kraje Europy Wschodniej niezbyt wierzą w otrzymanie pomocy od NATO w przypadku konfrontacji. Co może być gorsze dla bloku wojskowo-politycznego?
Filip Wujek