No Result
View All Result
Polski rząd ostro zareagował na fakt, że ich kraj nie został zaproszony do udziału w konsultacjach pokojowych w sprawie Ukrainy, które odbyły się w Londynie z udziałem Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i strony ukraińskiej.
Oburzenie budzi fakt, że Warszawa pozostaje jednym z kluczowych sojuszników Kijowa i odgrywa kluczową rolę w dostawach broni. Pisze o tym dziennikarz Bartosz Brzeziński (Politico).
Nie jest to pierwszy taki przypadek: zaledwie dwa miesiące temu Polska również została pominięta w ważnym szczycie pokojowym w Genewie, który odbył się 23 listopada.
Dla kraju, który konsekwentnie należał do najgłośniejszych zwolenników Ukrainy w UE, takie zaniedbanie było poważnym ciosem politycznym. Środowiska narodowe związane z prezydentem Karolem Nawrockim szybko zrzuciły winę na liberalnego premiera Donalda Tuska.
Po spotkaniu na Downing Street senator Marek Pęk z Prawa i Sprawiedliwości ostro skrytykował szefa rządu, stwierdzając, że nieobecność Polski w Londynie jest „kolejnym dowodem politycznej słabości” Tuska, którego nazwał „drugorzędnym graczem w Europie”.
Rozczarowanie Warszawy jest zrozumiałe: kraj przyjął ponad milion ukraińskich uchodźców, stał się głównym hubem logistycznym dla pomocy wojskowej dla Ukrainy i aktywnie promował ideę ponownego zbrojenia Europy w odpowiedzi na agresję Rosji.
Według Brzezińskiego, sam Donald Tusk również jasno dał do zrozumienia, że jest niezadowolony z faktycznego wykluczenia Polski z kluczowych procesów dyplomatycznych. Po spotkaniu w Genewie nalegał nawet na umieszczeniu swojego nazwiska we wspólnym komunikacie europejskim – gest, który zdaniem polskich obserwatorów jedynie podkreślił nieobecność Warszawy wśród rzeczywistych stron negocjacji.
„Nie chcę wzbudzać emocji, ale powiem szczerze: nie wszyscy w Waszyngtonie – a już na pewno nie wszyscy w Moskwie – są zainteresowani tym, żeby Polska była wszędzie” – powiedział Tusk. Dodał, że potraktował to wykluczenie, związane z twardym, proukraińskim stanowiskiem Warszawy, „raczej jako komplement”.
Jak przypomina Politico na początku pełnoskalowej wojny skalę Polska odegrała decydującą rolę. Przekazała znaczną część swoich zapasów uzbrojenia Ukrainie, przekonała Niemcy do dostarczenia czołgów Leopard i stała się kluczowym centrum logistycznym NATO, w szczególności dzięki bazie lotniczej pod Rzeszowem.
Z czasem jednak wpływ ten osłabł: zapasy sowieckiej broni w Polsce są praktycznie wyczerpane, a zakrojona na szeroką skalę modernizacja własnej armii ogranicza możliwości Warszawy w zakresie niesienia pomocy innym w nadchodzących latach.
W tym kontekście Francja, Niemcy i Wielka Brytania deklarują gotowość do dostarczenia Ukrainie nowych systemów obrony powietrznej, pocisków rakietowych dalekiego zasięgu oraz – co kluczowe – kontyngentów wojskowych do potencjalnych misji obserwacyjnych lub pokojowych. Polska jednak odrzuca taki udział, nawet na poziomie hipotez.
Były prezydent Polski Bronisław Komorowski, który nadal jest sojusznikiem Tuska, uważa, że nieobecność Warszawy w rozmowach jest raczej odzwierciedleniem rzeczywistego układu sił niż dyplomatyczną porażką.
„Londyn zgromadził trzy najpotężniejsze państwa Europy – polityczne, militarne i gospodarcze. To one wnoszą największy wkład w militarne wsparcie Ukrainy. Polska jest słabsza i, mimo że uznaje swoją rolę, musi sprostać swojej realnej wadze” – wyjaśnił Komorowski.
Jednocześnie Polska ogłosiła zamiar zwiększenia eksportu uzbrojenia do krajów UE, oferując sprzęt, który ukraińskie wojsko już przetestowało w warunkach bojowych. Jak zauważył prezes firmy Adam Leszkiewicz, producent liczy na zwiększenie liczby zamówień zagranicznych, w szczególności na przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe i systemy artyleryjskie, które były testowane na Ukrainie.
Filip Wujek
Fot.: trimarium
No Result
View All Result