Europa nadal kupuje ogromne ilości moskiewskiej ropy i gazu, pomagając tym samym napełniać budżet Kremla i tym samym pozwalać na finansowanie wojny przeciwko Ukrainie. Z innej strony Europa wydaje miliardy na pomoc samej Ukrainie. Wygląda na to że Polska chce połamać tę wątpliwą logikę.
Warszawa wciąż pozostaje jednym z najbliższych sojuszników Kijowa, nie zważając na utarczki historyczne i presję z boku niezadowolonych rolników. Polska chce rzucić światło na to, ile gazu Europa wciąż importuje z Rosji, jednocześnie rzucając prominentne hasła w kierunku Kijowa i rozpocząć nową „wojnę” przeciwko importowi rosyjskiego skroplonego gazu ziemnego (LNG) i rosyjskiej inwazji na Europę w zakresie budownictwa nowych elektrowni jądrowych.
Już jutro 1 stycznia 2025 roku rząd Donalda Tuska obejmie sześciomiesięczne przewodnictwo w Radzie UE. Ukraina mocno liczy na to, że jej sojusznik pomoże przerwać potok eurodolarów napływających do Rosji dzięki importowi surowców energetycznych. A jest tego sporo.
Według helsińskiego Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem, Unia Europejska wydała łącznie ponad 200 miliardów Euro na rosyjską ropę i gaz od początku pełnoskalowej inwazji Moskwy (!).
Polski premier już wcześniej wzywał do „szeroko zakrojonych sankcji” wobec Moskwy i dawał sygnały, że w czasach przewodnictwa Polski w Radzie UE zostaną stworzone bariery dla importu rosyjskiego LNG do UE. I co ważne – pod sankcje ma trafić rosyjska technologia jądrowa i sprzedaż rosyjskiego paliwa jądrowego do Europy – bo o to w tym wszystkim chodzi.
O odcięciu się od dostaw gazy z Rosji mówią plany odnośnie nowych unijnych ograniczeń dotyczących reeksportu rosyjskiego skroplonego gazu, uchwalone w poprzednim pakiecie sankcji. Mają one wejść w życie w pierwszych miesiącach 2025 roku. Oznacza to, że kraje UE będą zobowiązane do zablokowania odsprzedaży gazu ziemnego przepływającego przez ich porty, co stworzy logistyczny problem dla rosyjskich tankowcow. Belgia i Francja – dwa główne centra tego handlu, które już zadeklarowały zamiar wdrożenia nowych przepisów.
Jednak wszystkie sankcje, nakładane wcześniej na Rosję miały wątpliwy efekt końcowy. Moskwa wbrew pozorom nadal żywi się z europejskich pieniędzy i realizuje swoją politykę unicestwiania Ukrainy i prowadzenia wojny hybrydowej w Europie. Wygląda na to że dzieje się to za pieniądze samych Europejczyków. Hasło „just business” tylko w odwróconej postaci.
Czy są pieniądze europejskich płatników podatków kluczowe dla prowadzenia wojny przez Moskwę na Ukrainie? Raczej nie. Bowiem Rosja „na prawo i na lewo” sprzedaje swoje ropę i gaz. A niedawno udało się jej zawrzeć historyczną umowę na dostawę ropy do Indii. Do tego Rosja ma w Europei także jawnych sojuszników – Węgry liczą na rosyjską pomoc w zakresie budowy reaktora jądrowego. To nowy kierunek w którym Moskwa chce stać się niezastąpioną częścią sektora nuklearnego, tak jak wcześniej zrobiła to w przypadku ropy naftowej i gazu.
Niespodziewaną korzyść w tym zakresie może przynieść powrót Donalda Trumpa do Białego Domu. Amerykański biznes chętnie zwiększy eksport LNG z Ameryki do Europy, a „wierć, kochanie, wierć” może stać się nowym mainstreamem współpracy USA z Unią Europejską.
Fakty przyszłych korzyści płynących ze współpracy z USA w zakresie dostaw LNG zauważyła także przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Stwierdziła, że „UE może liczyć na administrację Trumpa, jeśli chodzi o pomoc w uniezależnieniu się od Moskwy w zakresie dostaw gazu”.
Zarówno polska prezydencja jak i amerykańska ekspansja na rynku gazu i elektrowni jądrowych w UE może spędzić sen z powiek rosyjskich elit rządzących. Nadchodzący rok 2025 może stać się rokiem pierwszych poważnych sankcji na rosyjską gospodarkę i wymuszenia na Moskwie zmiany swojej wizji geopolitycznej ze względu na widmo najzwyklejszego braku pieniędzy i ryzyka wybuchów niezadowolenia społecznego.
Filip Wujek