Porozumienie podpisane w Katarze 29 lutego 2020 roku tak na prawdę nie zakończyło wojny w Afganistanie. Urzędujący wówczas prezydent Donald Trump zainicjował ogromnej skali operację, która zakończyła się wzmocnieniem pozycji talibów, wycofaniem się wojsk zachodnich z kraju a co potem nastąpiło – prawie totalną islamizacją kraju. Czy nie będzie czekał podobny los Ukrainy w kwestii poszukiwania „szybkiego rozwiązania problemu”?
Stary nowy prezydent Stanów Zjednoczonych prawdopodobnie rozumie ryzyko patronatu nad porozumieniem między Rosją a Ukrainą, które bez gwarancji militarnych ze strony krajów partnerskich Ukrainy może zamienić się w nic nie warte „Porozumienie Budapesztańskie 2.0”.
Apele do ograniczania amerykańskiej pomocy dla Ukrainy czy wznowienia zakazu użycia amerykańskich pocisków ATACMS w żadnym stopniu nie wpłyną na Rosję by ta zaprzestała dalszej inwazji. Szczególnie w momencie, gdy czuje, że jej przeciwnik jest osłabiony.
Michał McFaul, były urzędnik administracji Obamy uważa, że jedynia stanowcza pozycja USA i jej zachodnich sojuszników polegająca na „odstraszeniu” Rosji w sposób militarny przed wznowieniem ataków na Ukrainę po możliwym porozumieniu może zmusić Putina do trwałetgo pokoju. I zadowolenia się kontrolą nad okupowanymi terytoriami, jako „namiastki” za ogromne straty, które państwo rosyjskie poniosło w Ukrainie.
Prezydencja Donalda Trumpa też niesie duże ryzyka dla Ukrainy. Z jednej strony słowny retreat i zmniejszenie strumyka pomocy może wywołać efekt podobny do chaotycznego wycofania się wojsk Zachodu z Afganistanu. A z drugiej strony taki rozwój wydarzeń może dać prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu większą możliwość lawirowania przy rozpoczęciu rozmów pokojowych.
Ten sam MacFaul prognozuje, że jeżeli Trump doprowadziłby do sytuacji, gdy za Ukrainą staną najmocniejsze potęgi świata demokratycznego, a najlepiej – NATO, to wówczas Trump zostałby kandydatem do pokojowego Nobla.
W kolejny krytyczny moment Ukraina już wkroczyła. Rosja aktywnie przejmuje kolejne kilometry kwadratowe ziemi ukraińskiej, mobilizacja nowych żołnierzy nie idzie tak szybko jak liczą dowódcy polowi, i nic nie wygląda na to by w najbliższych tygodniach mógł wydarzyć się jakiś cud. Oprócz jednego – twardego oświadczenia Donalda Trumpa i jego ekipy o tym po przejęciu prezydencji, że Stany Zjednoczone nie tylko nie porzucą Ukrainy, ale znacznie zwiększą ilość i jakość pomocy militarnej. A także postawią Moskwie konkretne ultimatum w postaci embarga na dostarczanie ropy i gazu przez międzynarodowe korytarze transportowe (szczególnie drogą morską). Z fizyczną likwidacją rosyjskich transportowców nie przestrzegających ostrzeżenia.
Decyzja o możliwym pozostawieniu części ukraińskich terenów pod tymczasową kontrolą Rosji będzie i jest bardzo trudna dla Ukrainy i jej elit rządzących. W Siewierodoniecku, Mariupolu wciąż mieszkają obywatele lojalni do Ukrainy, i jak pokazało doświadczenie Chersonia – oni czekają na powrót ukraińskich władz. Podobnie organizacje pozarządowe i fundacje takie jak IOM czy USAiD z niecierpliwością czekają by uruchomić nowe fale programów rozwojowych i zacząć globalną odbudowę kraju według wzorców europejskich.
„Kroplą cukru na osłodę tej goryczy może być natychmiastowe przyjęcie kraju do Sojuszu Północnoatlantyckiego” – takie wnioski wysuwają się po ocenie sytuacji ze strony Michaela McFaula.
Ale by podobny scenariusz mógł być zrealizowany potrzebna jest wola większości społeczeństwa ukraińskiego. Oraz niema gwarancji, że któraś jego część, ta najbardziej radykalna, nie złoży broni i nie pogodzi się z rozbiorem Ukrainy „na dogodę zmęczonego wojną Zachodu”.
Marek Sztejer | Fot. USA National Guard